Oberfinanzdirektion Frankurt i dlaczego uciekałam przed policją

Dziś trochę nietypowo, bo nie  o zabytkach ani miejscach turystycznych, ale mam nadzieję, że też będzie ciekawie. Zwłaszcza, jeśli lubicie zrujnowane budynki i mrożące krew w żyłach akcje z policją w tle.

 Źródło: http://www.frankfurt-nordend.de/

Budynek Oberfinanzdirektion Frankfurt został wybudowany w 1955 roku jako siedziba Urzędu Skarbowego. Ma 11 pięter i 35 metrów wysokości. W okolicach 1970 roku zorientowano się, że część materiałów użytych podczas jego budowy, jest toksyczna. W 2009 roku został ostatecznie opuszczony, planowana jest poważna przebudowa, a póki co, stoi pusty i oczywiście oklejony informacjami w rodzaju "ACHTUNG!!! Nie wchodzić, grozi śmiercią lub kalectwem, w piwnicy mieszkają potwory".

Wiadomo, że z takimi ostrzeżeniami zawsze trochę przesadzają, więc kiedy X zaproponował abyśmy wybrali się tam ze znajomymi, uznaliśmy to za świetny pomysł. X był tam już wcześniej, wchodząc i wychodząc bez problemu, nie niepokojony przez nikogo. Kiedy dotarliśmy pod budynek pojawiła się pierwsza przeszkoda, pod postacią łażących wokół ludzi z aparatami, i o ile dobrze się przyjrzałam, sprzętem geodezyjnym. Kręcił się też tam również facet w różowej koszulce i z rowerem, który dziwnie się nam przyglądał. Nie chcąc wchodzić do budynku aż tak bezczelnie, na oczach geodetów i rowerzysty, odeszliśmy kawałek dalej. Niestety, rowerzysta podążył za nami i nadal głupio się gapił. Zaczął nas irytować, więc przezwaliśmy go rowerzystą onanistą. Jako, że wejście do budynku głównymi, lub jakimikolwiek innymi, drzwiami jest niemożliwe i trzeba pokonać okno do piwnicy lub na pierwsze piętro, obecność świadka powodowała, że czuliśmy się odrobinę niekomfortowo. Poszliśmy więc dalej, próbując dostać się tam od boku, niestety onanista znowu podążył za nami. 

Nastąpił swego rodzaju impas. My stoimy obok muru, który należało przeskoczyć aby dostać się na tyły budynku, różowy onanista gapi się na nas, jednocześnie udając, że wcale tego nie robi, my czekamy aż w końcu sobie pójdzie. Nie poszedł, więc w końcu uznaliśmy, że sytuacja robi się kuriozalna, mamy go gdzieś i przeskoczyliśmy murek. Przez wybite okno weszliśmy do piwnicy i zaczęliśmy krążyć w poszukiwaniu schodów w górę, celem było oczywiście dostanie się na sam dach. Piwnica składa się głównie z dziwnych, wyłożonych kafelkami pomieszczeń, które bardziej kojarzyły się nam ze szpitalem psychiatrycznym,  niż z podziemiami biurowca. Drzwi do niektórych pomieszczeń były naprawdę solidne, kilkucentymetrowej grubości i ciężkie. Na podłodze walała się izolacja kabli wyrwanych ze ścian, miedzi brak, pewnie już dawno została sprzedana na skupie złomu i przepita.





Niestety nie udało nam się wydostać z piwnicy na wyższe piętra. Wszystkie drzwi prowadzące w górę były zamknięte i pozbawione klamek. Próba sforsowania ich  metodami chałupniczymi nie powiodła się i zostaliśmy zmuszeni poszukać innej drogi. Wygramoliliśmy się z piwnicy przez to samo okno, którym weszliśmy, udało się nam nawet nie pociąć o szkło z wybitej szyby. Czekało nas jednak nieco większe wyzwanie, wejście na pierwsze piętro przez okno, do którego dało się dotrzeć tylko po starym, dziurawym, eternitowym daszku, pod którym znajdowała się kilkumetrowa dziura. X poszedł pierwszy, nie spadł i przeżył przejście przez okno, więc ruszyliśmy za nim. Jedn z nas, Y, postanowił zostać na czatach, co jak się później okazało, było bardzo dobrym pomysłem.


Kiedy dostaliśmy się na pierwsze piętro, droga w górę była już łatwa. Ruszyliśmy jedną z dwóch klatek schodowych. Na mijanych piętrach znajduje się sporo gruzu, powyrywanych kabli, rozwiniętych węży strażackich, zdemolowanego sprzętu. Znaleźliśmy ślady pobytu kilku bezdomnych, jednak ich samych nie było, zostały uwite przez nich gniazda. Schodami wyszliśmy na dziesiąte piętro, stamtąd drabinką na piętro jedenaste, do pomieszczenia w którym znajdowały się maszyny obsługujące windy, silniki i szafy sterownicze. Z tego pomieszczenia, kolejną drabinką i przez kolejne wybite okno dostaliśmy się na dach.




Trafiliśmy na świetną pogodę i widok był wspaniały. Wiał lekki wiatr, świeciło słońce a my oglądaliśmy panoramę Frankfurtu. Po całym dachu można było chodzić, pilnując tylko aby nie potknąć się o piorunochrony, poza tym jest tam płasko i bezpiecznie. Kiedy tak gapiliśmy się w dół, X dostrzegł, że Y, który został na czatach, daje nam znaki i pokazuje w kierunku nadjeżdżającego radiowozu. Dopiero wtedy przyszło nam do głowy, że może jesteśmy odrobinkę na widoku, oraz że cała niewinna wycieczka może nie spodobać się tutejszym drętwym mundurowym. Zaczęliśmy wracać.



Po pokonaniu drabinki do pomieszczenia wind oraz kolejnej drabinki na dziesiąte piętro przyjrzeliśmy się przez okno sytuacji, a prezentowała się ona następująco: radiowóz stał przed budynkiem a dwóch policjantów rozmawiało z Y. Dało się domyślić, że chodzi o nas. Zaczęliśmy ostrożnie schodzić w dół, tak aby za bardzo nie było nas widać przez oszkloną klatkę schodową. Na ósmym piętrze stwierdziliśmy, że wprawdzie policjanci nadal maglują Y, ale jednocześnie jakoś dziwnie przesuwają się w kierunku boku budynku, gdyby dostali się na tyły, gdzie znajdowało się okno, przez które weszliśmy, odcięliby nam wyjście. Ruszyliśmy biegiem.

Wchodząc do budynku stawialiśmy ostrożnie kroki, tak aby daszek się nie zawalił a szkło nikogo nie skaleczyło. Podczas ewakuacji udało nam się odtworzyć tę samą trasę w dziesięciokrotnie krótszym czasie. Następnie jak komandosi, jedno po drugim, przebiegliśmy wzdłuż budynku w kierunku przeciwnym, niż domniemany kierunek poruszania się policji, przeszliśmy przez dziurę w płocie a następnie pogwizdując, z rękami w kieszeniach ruszyliśmy chodnikiem w kierunku Y.

Od niego dowiedzieliśmy się, że kiedy zobaczył nadjeżdżający radiowóz, zachował przytomność umysłu i schował do kieszeni kartę pamięci z aparatu, na której były zdjęcie zrobione chwilę wcześniej w piwnicy. Policjanci powiedzieli mu, że dostali informację, iż ktoś jest w budynku, próbowali wyciągnąć z niego czy jest z nami, ale udawał że o niczym nie wie i po prostu czeka na kolegę, a czeka akurat w tym miejscu bo mu się tu podoba. Kazali pokazać mu zdjęcia z aparatu, jednak nic nie znaleźli bo karta pamięci była schowana. Z policją współpracowała jakaś kobieta, która usiłowała pokazywać nas palcem kiedy byliśmy w środku, nie wiemy jednak czy samo zgłoszenie było od niej czy od różowego onanisty. Tak czy inaczej, nie złapali nas, udało się uniknąć tłumaczeń i mandatu, a bawiliśmy się świetnie.

Komentarze

  1. Szkoda ze budynek poszedł na straty. W środku jest całkiem elegancko - dość nowoczesne schody czy winda.
    Sama przygoda zaś świetna i można pogratulować Y czujności ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, wygląda jakby niewielki remont wystarczył, ale to pewnie nie takie proste jeśli są tam jakieś trujące substancje. Niestety nie znalazłam żadnych informacji na ten temat po polsku czy angielsku, czytałam tylko po niemiecku i nie wszystko zrozumiałam. Może to być jednak coś jak "syndrom chorego budynku", który ma też np. wieżowiec Montparnasse w Paryżu. Niezdrowy mikroklimat, bakterie i grzyby rozwijające się w ścianach i instalacjach powodowały tam zwiększenie zachorowań pracowników. W rezultacie większość Montparnasse stoi pusta. Tu mogło chodzić o coś podobnego i/lub trujące substancje.

      Usuń
  2. No ładnie, ładnie :)

    Pozdrawiam i zazdroszczę ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz