Halloween w portowej knajpie

Przyszedł czas zabrać się za kolejne miasto. W Marsylii wprawdzie spędziłam w sumie tylko trzy dni, ale zdecydowanie nie mogłam narzekać na brak wrażeń.
Dziś część pierwsza - jak trafić na imprezę halloweenową w Marsylii i przeżyć a do tego nawiązać znajomości.

Wszystko zaczęło się od taksówkarza, a wchodząc w temat głębiej, od kolegi z pracy, który był jego znajomym. Taksówkarze w Marsylii zasługują na osobny wpis, i takim będą się cieszyć wkrótce, teraz pozwolę sobie przedstawić jedynie niezbędne tło sytuacji.

Po całym dniu wytężonej pracy razem z moim współpracownikiem o wdzięcznym imieniu Soulyemane, potrzebowaliśmy miejsca w którym będziemy mogli zatrzymać się jeszcze na jakieś pół godziny i zrobić ostatnie testy. Było już mocno po 18.00 i nie mieliśmy ochoty przemierzać połowy Marsylii w poszukiwaniu przyjemnego lokalu do zatrzymania się. Na pomoc przyszedł nam taksówkarz, który powiedział że zna bardzo miłą knajpkę niedaleko portu, ale też kawałeczek od dworca kolejowego, więc jak tylko skończymy pracę to on nas szybciutko podrzuci na pociąg. Zgodziliśmy się.

Zajeżdżamy pod coś, co ma brudne szyby i ceraty w oknach, przez które przesączały się strumienie światła, jako jedyne oświetlając brudną uliczkę, na której znajdował się wspomniany lokal. Na drzwiach brakuje tylko napisu "Witajcie w krainie, w której obcy ginie". Wchodzimy. Siwy dym, nic nie widzę, w uszy uderza mnie marsylian polo. Coś jak disco polo, ale w wersji arabskiej, francuskiej, afrykańskiej? Nie zdążyłam się nad tym zastanowić bo rzucili mi się w oczy przebywający tam goście. Sami imigranci (to łatwo ocenić) ewentualnie osobniki wyglądające jakby spędziły przynajmniej 10 lat w więzieniu. Albo na statku. Albo w więzieniu na statku. Trochę dzieci o wyglądzie kieszonkowców, kilku staruszków, facet bez dolnej szczęki (nie mówił, ale pił, palił i całował się z kolegami po 4 razy w policzki na przywitanie bez problemu). Dla dodania światowego charakteru knajpa była obwieszona wizerunkami wampirów, czarownic i kościotrupów, część wyglądała jak żywe portrety siedzącymi pod nich osób. Podchodzi do nas barman wyglądający jak seryjny morderca i głośno mlaskając obcałowuje się z naszym taksówkarzem. Taksówkarz nas przedstawia, Soulyemane z racji koloru skóry szybko wpasowuje się w otoczenie, na mnie patrzą jakbym urwała się z choinki.

Lokal i jego bywalcy



Dobra, myślę sobie, albo zaraz stąd ucieknę, albo biorę głęboki oddech, odcinam się od otoczenia i biorę się do pracy. Znalazłam pusty stolik schowany prawie za barem, i prawie czysty. Wyciągam komputer, kable i telefony, co powoduje jeszcze większe poruszenie w okolicy niż sam fakt pojawienia się tam białej kobiety. Nie zwracam uwagi. Podchodzi barman z taksówkarzem jako tłumaczem oraz Soulyemane, który pełnił rolę kolejnego stopnia tłumaczenia. Pytają czego się napiję. Odpowiadam, że kawy, ale nie wzgardzę kokainą bo padam na twarz. Idą sobie.

Wpadłam w lekki trans, przed oczami migają mi zielone napisy na czarnym tle a marsylian polo przebija się do mózgu. Nie wiem ile czasu minęło, ale kiedy podnoszę głowę zauważam widok prawie że wzruszający. Przede mną stoi: kawa, piwo, otwarta nowiutka paczka Marlboro czerwonych wraz z zapalniczką oraz dwie kreski "koki" usypane z cukru. Nie wiem kiedy to przynieśli. Szukam wzrokiem barmana, a ten zauważa mnie i moją minę i cieszy się jak dziecko, pokazując swoje połowiczne uzębienie.

Mam tylko jedno zdjęcie i to fragmentaryczne



Udało mi się skończyć prace nie będąc niepokojoną przez nikogo. Kawę wypiłam w trakcie, piwo zaraz po, o papierosy i kokę nie pytajcie:) Moje próby zapłacenia spotykają się ze zdecydowanym protestem barmana i wszystkich jego kolegów. Siedząc w kącie i gapiąc się w monitor stanowiłam dla nich taką atrakcję, że wszystko na koszt lokalu. Dziękuję, żegnam się, wsiadamy w taxę i ocierając się lusterkami o ciasno zaparkowane samochody pędzimy na dworzec. Nawet udało się złapać ostatni pociąg.


Komentarze