Zapragnęłam
kiedyś zobaczyć południowe Włochy. Marzyły mi się wysuszone od
żaru rośliny, spękana ziemia i agawy niestrudzenie rosnące wśród
zbrązowiałej trawy. Chciałam zobaczyć spalone słońcem na biało
kamienne ściany domów i kościołów. Poczuć na twarzy gorący
podmuch niemalże afrykańskiego powietrza i słoną bryzę
morza. Do tej listy życzeń doszła jeszcze chęć wyjechania
gdzieś, gdzie nie będzie tłumu turystów, dyskotek i sprzedawców
pamiątek a ja będę mogła próbować wtopić się w prawdziwy
klimat i rytm życia miasta – autentycznie południowowłoski,
powolny i leniwy. Dodając do tego bezproblemowy transport z Warszawy
na pokładzie samolotu Ryanaira odnalazłam miejsce idealne – Bari.
Klimat
Zasadniczo
jestem osobą wybitnie unikającą słońca, a moje uprzedzenia są
natury zarówno fizycznej – cierpię na alergię słoneczną, jak i
psychicznej – na prażącym słońcu czuję się jak jaszczurka na
kamieniu, przy czym w przeciwieństwie do jaszczurki mam potrzebę
jak najszybciej poszukać cienia. Niemniej czasami dopada mnie
dziwna, nieco masochistyczna potrzeba wyjechania do kraju, gdzie
można swobodnie usmażyć jajko na masce samochodu.
W Bari
wylądowałam na początku sierpnia a powietrze, jakie uderzyło mnie
w twarz zaraz po wyjściu z terminalu lotniska spełniło wszystkie
moje oczekiwania dotyczące trafienia w miejsce gdzie jest naprawdę
ciepło. Było po prostu gorąco, choć na szczęście niezbyt parno,
powietrze wydawało się suche i jakby trochę afrykańskie. Jazda
autobusem z lotniska do miasta a następnie droga do hotelu
uzmysłowiły mi, że lekko nie będzie, ale w końcu sama się
prosiłam. Przez cały czas pobytu tam nie zmarzłam ani raz,
natomiast kilkukrotnie zastanawiałam się czy termometry nie są
zepsute, na przykład wtedy kiedy siedząc wieczorem na tarasie na
dachu hotelu obserwowałam zachód słońca oraz temperaturę
wyświetlaną na budynku obok – 39 stopni.
Kościoły i zamek
Postawmy sprawę jasno –
Bari to nie jest miejsce, gdzie turysta może biegać od rana do
wieczora oglądając zabytki i zwiedzając muzea. Ewentualnie gdyby
planował to robić, to na upartego uwinąłby się w jeden dzień. W
przewodnikach znajdziemy informację aby odwiedzić romańsko-gotycką
katedrę San Sabino oraz romańską bazylikę Świętego Mikołaja. W
praktyce ich odnalezienie nie będzie wcale takie proste, gdyż oba
kościoły niewiele odróżniają się od otaczających je budynków
starych kamienic, są równie kamienne, białe i wyblakłe. Niełatwo
też do nich wejść, gdyż przez większość dnia są zamknięte.
Udało mi się to dopiero za trzecim razem, kiedy w okolicach godziny
15:00 nie bardzo wierząc w powodzenie tej misji, wybrałam się
jeszcze raz zobaczyć czy może tym razem kościoły będą otwarte.
Ich wnętrza są surowe, zdecydowanie bardziej romańskie niż
gotyckie a w stylu detali i zdobień da się wyczuć mocny powiew
orientu.
Katedra w Bari
Warto też zobaczyć
wybudowany w XI wieku zamek księcia Ferdynanda II Szwabskiego. W
środku znajduje się bardzo interesująca kolekcja reprodukcji
średniowiecznych rzeźb i płaskorzeźb, nad którą spędziłam
najwięcej czasu. Dziedziniec przyozdobiony jest kilkoma naprawdę
starymi rzeźbami przedstawiającymi zwierzęta, które są tak wiekowe i
zniszczone przez ludzki dotyk i warunki atmosferyczne, że momentami
nie byłam pewna, jakie zwierzę przedstawia dana figura.
Zamek - dziedziniec i arabskie okno
Rzeźba tak stara, że straciła twarz
Reprodukcje średniowiecznych rzeźb i płaskorzeźb
Sama bryła zamku
architektonicznie jest interesującym przykładem budownictwa
europejskiego, jednak z mocnymi wpływami arabskimi. Gdzieś w
kształcie sal, drzwi i okien da się wyczuć powiew wschodniego,
pustynnego wiatru – i bardzo mi się to wrażenie podobało.
Skojarzenia ze światem
arabskim nie są tu przypadkowe, z racji swojego położenia Bari
było jednym z największych ośrodków handlowych między Europą –
a tamtą częścią świata. Od 1930 roku odbywają się tam też
znane na całym świecie, coroczne Międzynarodowe Targi Lewantyńskie
– gdzie wystawiają się kupcy z Bliskiego Wschodu.
Stare i Nowe Miasto
Niewiele jest miast, gdzie
linia pomiędzy starą a nową częścią miasta jest tak wyraźna
jak w Bari.
Widoczna na mapie,
znajdująca się na półwyspie stara część miasta składa się z
wąskich, niezwykle pokręconych uliczek i podniszczonych kamienic.
Tu znajdują się stare kościoły i kameralne restauracje. Tu też,
spacerując wieczorem w okolicy godziny 23.00 zobaczymy całe
rodziny, siedzące na ogrodowych krzesłach wprost na ulicy i
rozmawiające z sąsiadami. Ze względu na mordercze temperatury,
jakie panują w Bari w ciągu dnia takie zachowanie nie może dziwić.
Ten rejon miasta jest też biedny, zaglądając do mieszkań przez
otwarte na oścież drzwi często możemy zobaczyć jedno duże
pomieszczenie, które zdaje się być jednocześnie kuchnią, salonem
i sypialnią. Wystrój i sprzęty wyglądają na dość wiekowe i
zużyte. Jednak mieszkający tam ludzie, zdają się nie przywiązywać
do tego wagi, a właściwa południowcom pogoda ducha i uśmiech nie
opuszcza ich podczas wieczornych spotkań.
Stare miasto
W tej części miasta
zobaczymy też dużo kapliczek – w formie półki, na której na
obrusie lub koronce postawiona jest figura świętego, oświetlona
lampkami i ozdobiona kwiatami. Takie figurki zobaczymy też we
wnętrzach mijanych domów i sklepów. Ten kolorowy,
trochę ostentacyjny styl zdobienia świętych figur kojarzy mi się
z Meksykiem, ciekawe czy da się jakoś uzasadnić korelację, między
taką formą okazywania religijności a gorącym klimatem.
Nowa część miasta, z
jej prostopadłymi, szerokimi ulicami oraz wysokimi, obszernymi
kamienicami w stylu paryskim jest idealnym przeciwieństwem starej
części. Została wybudowana w okresie panowania francuskiego na
przełomie XVIII i XIX wieku. Znajdziemy tu hotele, większe sklepy,
mieszkania. Próba zaimplementowania stylu paryskiego na południu
Włoch moim zdaniem nie do końca się powiodła, w efekcie mamy
dziwną mieszankę, która nie jest ani Francją – bo ludzie i
klimat absolutnie na to nie pozwalają, ani Włochami, do których te
budynki nijak nie pasują.
Plaża
Nie ukrywam, że lecąc do
Bari snułam fantazje na temat białego piasku, błękitnego morza i
palm, w których cieniu będę leżeć w przerwach od pływania.
Ostatecznie zamiast palm dopuszczałam parasole i leżaki. Niestety
tu Bari nieco mnie rozczarowało, jako miejscowość absolutnie nie
turystyczna nie posiada ono żadnej typowej dla kurortów
infrastruktury plażowej, nie wynajmiemy tu parasola z leżakiem,
trudno kupić picie a w piasku niestety znajdziemy sporo śmieci i
petów.
Nie rozczarowało mnie
natomiast samo morze, które było ciepłe i błękitne, z
piaszczystym dnem. Kawałek od brzegu publicznej plaży znajdują się
też rozległe falochrony, do których nietrudno dopłynąć a jest
na nich trochę mniej ludzi niż na brzegu i łatwiej o kawałek
przestrzeni dla siebie.
Sklepy
Mieszkańcy południowych
Włoch mają opinię ludzi nieco leniwych i przedkładających
kombinatorstwo nad uczciwa pracę. Podczas zwiedzania sklepów w Bari
dotarł do mnie nieco sens tego stereotypu. Po pierwsze, trudno
znaleźć otwarty sklep. Rano jest zbyt wcześnie, wieczorem zbyt
późno a w południe za gorąco. Miałam wrażenie, że sklepy są
zdecydowanie częściej zamknięte niż otwarte. Po drugie, ich
pracownicy uprawiają coś, co od biedy można nazwać kreatywnym
kapitalizmem. W jednym ze sklepów z produktami lokalnymi chciałam
kupić niewielki kawałek sera na spróbowanie. O ile chwilę
wcześniej sprzedawca rozumiał mniej więcej co do niego mówię,
to przy ustalaniu ilości sera jego zdolności językowe zniknęły
całkowicie, po kilku próbach tłumaczenia, że chce mniej, on cały
czas oferował mi półkilowy kawałek i żadna forma komunikacji
zdawała się do niego nie docierać. W końcu machnęłam ręką i
kupiłam cały ten ser, na szczęście był smaczny.
W innym sklepie sprzedawca
oświadczył mi, że dziś pechowo kasa fiskalna nie działa i nie
będzie w stanie wystawić mi rachunku. Dziwnym trafem plaga
niedziałających kas przeniosła się też na kilka innych sklepów,
w których byłam. Najwyraźniej mieszkańcy Bari niespecjalnie mają
ochotę rozliczać się z wszystkich uzyskanych przychodów co, biorąc
pod uwagę iż jest to rejon dość ubogi, nie wydaje mi się niczym
dziwnym.
Niewielkie przekręty
sklepikarzy, mające na celu wciśnięcie mi większej ilości sera,
nie były bardzo irytujące, gdyż w Bari jest naprawdę tanio. Za
półkilowy kawałek dobrego sera zapłaciłam kilka euro, dobre wino
dało się kupić poniżej dwóch euro. W znajdującej się w centrum
miasta restauracji, w której jadłam prawie codziennie, pizza
kosztowała pięć euro, dobre danie główne około ośmiu a dzbanek
schłodzonego, domowej produkcji wina niecałe trzy. Przy tych
cenach, jedzenie i wino były tak smaczne, że po pierwszej wizycie w
tym lokalu zrezygnowałam z wcześniejszego pomysłu, aby codziennie
jadać gdzie indziej – wydawało mi się, że lepszej pizzy po
prostu nie da się zrobić.
Komunikacja werbalna
Wadą, lub patrząc z
innej strony, urokiem Bari jest to, że nie dogadamy się tam po
angielsku. Jedyną osobą, która władała tym językiem była
recepcjonistka w moim hotelu, jednak już podczas zamawiania
śniadania natknęłam się na problem jak powiedzieć, że chcę
kawę z mlekiem. „cafe latte” spotkało się ze zdziwionym
spojrzeniem kelnerki, a kiedy sięgnęłam po cały dostępny mi
arsenał języków i powtórzyłam w kilku wersjach, że chodzi o
kawę z mlekiem, pani przyniosła mi na stoliczek espresso oraz butelkę
mleka i z uniesionymi brwiami patrzyła, co zamierzam z tym zrobić.
W sklepach opierałam się
głównie na metodzie wskazywania palcem tego, co chce kupić,
poległam jednak przy ulicznym stoisku z ubraniami. Wypatrzyłam
sobie na nim bluzkę, jednak nie udało mi się zapytać sprzedawcy o
cenę. Wszelkie kombinacje angielskiego, niemieckiego i języka
„ogólnego” składającego się z powszechnie znanych słów i
machania rękami nie przyniosły efektu. Sprzedawca patrzył na mnie
jakbym była co najmniej dziwna, a ja nadal nie wiedziałam ile chcę za tę bluzkę, w końcu więc machnęłam ręką i poszłam.
Podsumowując, Bari to miasto, które
posiada swój charakter i urok. Uważam, że warto odwiedzić je aby
poczuć klimat południowych Włoch i przyjrzeć się nieco innemu
stylowi życia. Wystarczy jednak parę dni, przez dwa tygodnie na
miejscu można by się nieco znudzić, chyba że dysponuje się
samochodem, wtedy warto zobaczyć okolicę, w której znajduje się
kilka innych, interesujących miasteczek. Gdyby ktoś był też
zainteresowany studiowaniem "Hodowli, higieny oraz dobrego
samopoczucia psów i kotów", to jest to jedyne miejsce w
Europie, gdzie można zrobić z tego magistra.
Tubylec w trakcie sjesty
Ja byłam w Bari rok temu, choć patrząc na załączone zdjęcia odnoszę wrażenia jakby to było wczoraj... Też Ryanair, z tymże aż tak gorąco nie było, bo miałam okazję być w kwietniu. Co ciekawe startując z zimnej i deszczowej Warszawy, odziana w sweter i kurtkę musiałam się wszelkich zbędnych warstw pozbyć już po wyjściu z samolotu, bo nie dałabym rady w nich wytrzymać. Dla mnie, przemarzniętej Polki było cudownie ciepło (wystarczył krótki rękawek i co najwyżej w porywach lekki rozpinany sweter), natomiast co niektórzy Włosi w szczelnie zapiętych kurtkach patrzeli na mnie co najmniej dziwnie i podejrzliwie - z wyglądu trudno mnie posądzić o słowiańskie korzenie i nawet raz jedna Włoszka się rozpędziła i zaczęła do mnie szczebiotać, jak do "swojej" - więc pewnie się zastanawiali czy jestem jeszcze bardziej gorącą od nich Włoszką, czy faktycznie cieszącą się, dla nich zaledwie delikatnym słońcem, turystką. Odwiedziłam wówczas także okoliczne Polignano A Mare i trochę odleglejszą, ale wartą fatygi ze względu na nieziemskie widoki Grotte di Castellana, jaskinię z cudowną Białą Komnatą stalaktytów i stalagmitów. Cudowny czas. Chętnie tam powrócę. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNa Bari Vecchia nie mieszkają biedacy...
OdpowiedzUsuńCiągle spotykam się z takimi skojarzeniami, nie wiem po czym to ludzie wnioskują, Kamienice na starym mieście kosztują do 1mln euro więc wątpię żeby mieszkańcy tej części miasta byli biedni. Myślę, że może przez to, że młodzi w większości wynoszą się na osiedla, np:San Paulo, a starszyzna zostaje na Citta Vecchia, a ich domy nie są nowoczesne, ponieważ dla nich ważniejsze jest zjeść obiad o 13 i pójść spać , a następni zacząć się szykować na wyście o 19 lub wyjść po prostu przed dom z krzesełkiem ogrodowym i wypić peroni ;) Co do higieny... to powiem tylko tyle, że mycie charakterystycznego chodnika przed domem ace nie jest dobrym pomysłem ;D. A sklepikarze już się tak wycwanili, że jak widzą, że nie jesteś tutejsza to wcisną Ci puszkę coli nawet za 3euro ;)
A co do samych sklepów to są przeważnie zamykane na porę siesty i otwierane o 16/17 i zamykane dopiero po 23
Mam jeszcze pytanie kiedy leciałaś do Bari? W 2014?
Pozdrawiam K ;)
Hej K :) To było pierwsze skojarzenie, domy wyglądały dość biednie ale właściwie podobnie jak na polskiej wsi, gdzie faktycznie moda nie zmienia się od lat i nikogo nie obchodzi nowoczesny wystrój. Tak czy inaczej ten klimat właśnie mnie urzekł i odróżniał Bari od innych bardziej turystycznych miast.
UsuńByłam tam w sierpniu 2013, czemu pytasz?
Pozdrawiam :)
Też byłam akurat w sierpniu, ale nie o tym, bo myślałam, że pojawiła się w zeszłym roku oferta ryanair, ponieważ loty już wycofano z Polski, a miałam nadzieję, że je na jakiś czas uruchamiają :(
UsuńK
Ryanair nie, ale od 15 maja 2016 do Bari będzie latał Wizzair z Wawy ;)
Usuńhttp://samolotemtaniej.pl/tani-lot/WAW/BRI/W6/160529-160608/2
Trafiłem tutaj szukając informacji właśnie pod kątem ewentualnego przyszłorocznego wyjazdu :)
Cześć,
OdpowiedzUsuńPamiętasz co to za restauracja była?
Pozdrawiam, Marcin
Nie pamiętam na sto procent, ale to było gdzieś tu, knajpa Cibo albo Ars Panis. https://www.google.pl/maps/place/Bari,+Prowincja+Bari,+W%C5%82ochy/@41.1279637,16.8713576,106m/data=!3m1!1e3!4m2!3m1!1s0x1347e86038baa521:0x46018af2c9966bfb
Usuńgdzie jest ta plaża ?( pierwsze zdjęcie)
OdpowiedzUsuńTu:
Usuńhttps://www.google.pl/maps/dir/41.118362,16.8917363/Bari,+Prowincja+Bari,+W%C5%82ochy/@41.1186226,16.8908689,236m/data=!3m1!1e3!4m8!4m7!1m0!1m5!1m1!1s0x1347e86038baa521:0x46018af2c9966bfb!2m2!1d16.8719083!2d41.1171488
hej, a czy możesz bardzo proszę podać, polecić jakis fajny hotelik/pensjonat? jeśli to nie problem na email: basia11111@yahoo.com
OdpowiedzUsuńBędę bardzo wdzięczna.
Dziękuję
hej :) zamierzam być w Bari tylko przejazdem i waham się czy 5 godzin przed samolotem wystarczy, żeby zobaczyć co najważniejsze czy może warto przyjechać dzień wcześniej?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Joasia
Byłam tam w zeszłym tygodniu i chcę powiedzieć ,że ten pies dalej tam chodzi ☺pozdrawiam Ewa
OdpowiedzUsuńwybieram się tam na wakacje, możesz zaproponować jakieś fajne miejsce na nocleg?
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń37 year-old Administrative Officer Dorian Simnett, hailing from Nova Scotia enjoys watching movies like Mysterious Island and Lockpicking. Took a trip to Historic Centre of Guimarães and drives a Navigator. czytaj wiecej
OdpowiedzUsuń