Arbat - krowy i traktory na głównej ulicy Moskwy


Dzisiaj drugie po Placu Czerwonym moskiewskie must-see - Arbat. Każde duże miasto ma ulicę, która jest najbardziej znana i najchętniej odwiedzana przez turystów. Charaktery tych ulic różnią się, handlowa Oxford Street w Londynie, artystyczna Floriańska w Krakowie czy La Rambla w Barcelonie słynąca z największej w Europie liczby kieszonkowców. Moskwa ma Arbat, w świadomości Rosjan kojarzącą się z literaturą i sztuką, mieszkał tam między innymi Puszkin i Okudżawa oraz Mistrz, z "Mistrza i Małgorzaty". Konotacji kulturalnych jest dużo więcej, zainteresowanych odsyłam na Wikipedię. Faktem jest, że poza pomnikami i tablicami pamiątkowymi pisarzy, na Arbacie spotkamy ulicznych artystów, malarzy, śpiewaków i grajków. Do tego sporo turystów, dwa bary Mu Mu, o których za chwilę, i ogromną ilość sklepów z pamiątkami - czyli turystyczny standard. Ciekawostką jest fakt, że Arbat, jako pierwsza ulica w całej Rosji, została wyłączona z ruchu samochodowego i przekształcona na deptak na modłę zachodnią.

Arbat

Jak widać na zdjęciu, trafiłam na Arbat wkrótce po opadach śniegu. Byłam zaskoczona jak żwawo służby miejskie zajęły się odśnieżeniem ulicy. Wszędzie biegali ludzie z łopatami a szalone traktorki z pługami z przodu zasuwały chodnikami z prędkością przynajmniej 40 km/h, oczywiście nie przejmując się ani odrobinę pieszymi. Ich kierowcy wyszli najwyraźniej z założenia, że to w interesie pieszego jest uciec w porę, a traktorek jest w pracy i nie ma czasu zajmować się takimi pierdołami, jak przechodzący ludzie. Dwa razy ledwo uniknęłam śmierci, po czym wyjęłam słuchawki z uszu, żeby słyszeć z daleka nadciągającego wroga. W pewnym momencie, kiedy stojąc przy krawędzi ulicy i klnąc pod nosem starałam się złapać ostrość na plakat przedstawiający białego Otella (wiecej w tym wpisie), poczułam, że coś opiera mi się o nogę. Nie ruszyłam się, żeby nie zepsuć kolejnego zdjęcia ale coś zaczęło opierać się jeszcze bardziej i sięgnęło kolana, wtedy postanowiłam jednak zareagować. Okazało się, że koparka formująca te piękne zaspy po bokach ulicy, właśnie robi kolejną zaspę w miejscu gdzie stoję, a fakt że ja tam jestem w niczym jej nie przeszkadza. Zostałam zmuszona do ewakuacji, zdjęcie napastnika poniżej.


Idąc dalej trafiłam na klasyczny przykład sztuki turpizmu, dadaizmu ale przede wszystkim surrealizmu. Dzieło to można też podsumować znanym stwierdzeniem "Rosja to nie kraj, Rosja to stan umysłu". O co chodzi? Do zwykłego, szarego bloku mieszkalnego, przyklejony, jak patologiczna narośl na drzewie, został budynek, który najlepiej opisuje określenie "Średniowieczny zajazdo-zamek z jajem". Prowadzi do niego brama w stylu rancza w Texasie, dalej mamy wejście do jaja, które prowadzi do zajazdu z małymi uroczymi okienkami oraz elementami renesansowej kamienicy, powyżej której znajdują się średniowieczne baszty, okrągła i kawałek kwadratowej, pozostała część kryje się wewnątrz budynku wyglądającego jak hala hipermarketu. Całość dla wzmocnienia efektu obwieszona została lampkami choinkowymi. Będąc na Arbacie dwukrotnie, za każdym razem zamierałam w niemym zachwycie widząc to arcydzieło architektury, dzięki czemu możecie teraz podziwiać zdjęcie zrobione zarówno za dnia jak i wieczorem.


Kolejnym doświadczeniem, jakie wyniosłam z wizyty na Arbacie, była pierwsza w moim życiu, w pełni skuteczna, a do tego niecelowa, próba targowania się. Jak wspominałam we wpisie o Targu Izmaiłowskim, tam zbijanie ceny czapki z lisa poszło mi marnie, jedye co uzyskałam to propozycję abym zamiast przepięknej czapki z lisa, kupiła jakąś marną jej podróbkę z wyliniałego królika.

Tym razem poszło zdecydowanie lepiej. Będą na Arbacie po raz pierwszy, weszłam do sklepu z pamiątkami i wypatrzyłam tam bardzo fajne kolczyki w kształcie matrioszek w przyzwoitej cenie 200 rubli czyli niecałe 20 złotych. Cena zrobiła się jeszcze lepsza, kiedy przy kasie kazano mi zapłacić tylko 100 rubli. Podczas drugiej wizyty na Arbacie pomyślałam, że przydała by mi się jeszcze jedna para takich kolczyków bo są idealne na prezent, nie bardzo pamiętałam jednak, w którym miejscu je ostatnio kupiłam. Wchodząc po kolei do sklepów z pamiątkami dowiedziałam się, między innymi, że dla klientów z Polski zawsze mają najlepsze zniżki, że idealnie pasowałaby mi zielona czapka pseudo-uszanka z radziecką gwiazdą, i że na pewno potrzebuję haftowanego szalika za jedyne 500 rubli. W końcu znalazłam kolczyki i zapytałam o cenę. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- To ile za te kolczyki?
- Dwieście rubli.
- A to ja podziękuję.
- Ale dlaczego? - oburzone.
- A bo wie pani, w innym sklepie były za sto.
- Za sto?! Niemożliwe, całkowicie niemożliwe, za sto to my kupujemy, sprzedam pani za sto pięćdziesiąt.
- Nie no, serio sprzedali za sto, ale to ja podziękuję - i próbuję wychodzić. Sprzedawczyni w tym momencie rzuciła pytające spojrzenie drugiej sprzedawczyni, a następnie rzucając się jak rugbista zagrodziła mi drogę z kolczykami w ręce i z urażoną miną wyburczała - to niech będzie za sto.

Jak widzicie, żelazne nerwy i próba ucieczki potrafią zdziałać cuda, choć gdyby nie pewność że kolczyki faktycznie da się kupić za sto, nigdy bym się nie zdobyła na aż tak twarde negocjacje.

Niezliczone sklepy z pamiątkami
Pamiątki z Moskwy
 
Czapka uszanka

A teraz trochę o obiecanym Mu Mu. Jest to bardzo popularna w Moskwie, mająca kilkanaście lokali, sieciówka z szybkim domowym jedzeniem. Zasada działania zbliżona jest do stołówek studenckich, bierzesz tace, mówisz, lub jak w moim wypadku pokazujesz palcem, co chcesz, jedziesz do kasy i płacisz. Różnica jest taka, że w Mu Mu można kupić alkohol. Ceny są przyzwoite, zwłaszcza jak na Moskwę, jedzenie - jadalne. Knajpa jest bardzo charakterystyczna i zdecydowanie nie do przeoczenia. Przed każdym lokalem stoi naturalnych rozmiarów krowa z wybałuszonymi oczami, a wystrój jest w łaty. Krowa, jak się można domyślić, działa inspirująco na przechodniów znajdujących się pod wpływem, widziałam jak, na oko 70 letni facet, postanowił urządzić sobie na niej rodeo a jego kumple pokładając się ze śmiechu filmowali całą akcję.

Przy okazji dodam, że jak widać na zdjęciu, w Moskwie prawie każdy lokal gastronomiczny podpisany jest jako "Kafe". Nawet jeśli z kawiarnią ma tyle wspólnego, że przy okazji obiadu można tam kupić też kawę.

Restauracja Mu-Mu


Kiedy z kolegą R. planowaliśmy wyjazd, założyliśmy że poza standardowymi atrakcjami, koniecznie musimy napić się w Moskwie wódki. No bo wiadomo, w Rosji się nie napić to wręcz nie wypada. Szło nam jednak niemrawo, zwłaszcza że panujące na początku pobytu temperatury poniżej -20 stopni skutecznie zniechęcały do jakichkolwiek aktywności w plenerze, innych niż szybkie przemieszczanie się między punktami ciepła.

Dlatego też, kiedy czekając w kolejce do kasy w Mu Mu, dostrzegliśmy stojącą na ladzie butelkę wódki, jednocześnie rzuciliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenie. R. był pierwszy i na niego spadł obowiązek zamówienia. Kiedy pani na kasie podliczyła jego obiad, dorzucił niedbale, że poprosi jeszcze o dwa kieliszki wódki. Kobieta na kasie wybałuszyła oczy i poprosiła o powtórkę, więc R. powtórzył. W tym momencie druga kasjerka wybuchnęła śmiechem i popatrzyła na nas z niedowierzaniem. Przyznaję, że trochę nas to skonfudowało, ale nie zmieniliśmy zdania. Jedząc później rosół zagryzany ciastem czekoladowym i zapijany wspomnianym wyżej trunkiem, zastanawialiśmy się co tak rozbawiło kasjerki, nie udało nam się jednak nic specjalnie sensownego wymyślić. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to przeczytane gdzieś w internecie stwierdzenie, że w Rosji w knajpach alkohol piją tylko alkoholicy albo turyści, a normalni ludzie w domu. My jednak, z racji nie posługiwania się rosyjskim, ewidentnie byliśmy turystami, więc wybuch wesołości pań za ladą do tej pory pozostaje dla mnie zagadką.
Macie może jakiś pomysł, o co mogło chodzić?


I na koniec, jedna z witryn na Arbacie. Właściciel antykwariatu musiał uznać, że zegary i świeczniki nie obronią się same, a efekt trzeba wzmocnić psychodelicznymi sznurami LEDów i lampek choinkowych, które mrugając dawały efekt równie piorunujący co laboratorium Tesli.


Tym wpisem planuję zakończyć serię postów o Rosji. Mam nadzieję, że będę mogła kiedyś powrócić do tego tematu i zrelacjonować podróż Koleją Transsyberyjską, ale póki co, od kolejnego wpisu szykujcie się na inne kraje.

Komentarze

  1. Wydawało mi się że w takim kraju jak Rosja wódkę kupuje się w innych jednostkach jak kieliszki, np we flaszkach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy od okoliczności, my tylko chcieliśmy się trochę rozgrzać i dalej ruszyć na miasto, ale może masz rację i dlatego nas wyśmiali :D

      Usuń

Prześlij komentarz