Blaski podróżowania są wszystkim powszechnie znane, dziś chce napisać parę słów o jego cieniach. Turysta jako istota z założenia otwarta, chętna poznawać nowe kultury, pozytywnie nastawiona do świata, często po prostu naiwna, jest szczególnie narażony na próby oszustwa i wyłudzenia. Próby te przyjmują różne formy, od naciągania po zwykłą kradzież. Dziś chciałabym opisać parę sytuacji, jakie spotkały mnie samą. Próbowano okraść mnie przy automatach w metrze w przynajmniej trzech miastach, wcisnąć mi ziarno dla gołębi w absurdalnie wysokiej cenie, namalować mi portret, wyłudzić zlecenie stałych przelewów na bliżej nieokreśloną fundację, sprzedać bransoletkę - pułapkę i zwinąć kasę z bankomatu. Dziś część pierwsza:
Oszuści w Mediolanie
wikipedia.org
Jeśli traficie kiedykolwiek do Mediolanu, to pewnie przyjdzie wam skorzystać z metra, a jeśli traficie do metra, to prędzej czy później będziecie wsiadać, wysiadać lub przesiadać się na największej stacji pod głównym dworcem kolejowym - Milano Centrale (stacja metra Milano FS). Na tej stacji, jak zresztą na każdej innej, znajdują się automaty biletowe gdzie, przynajmniej w teorii, powinniśmy bez problemu nabyć bilet na metro. To co oferują mediolańskie automaty bliższe jest jednak zaawansowanemu testowi na inteligencję, najeżonemu tysiącem pułapek i niuansów, a kupienie odpowiedniego biletu przez osobę niedoświadczoną graniczy z cudem. Fakt, że po dwóch miesiącach spędzonych w tym mieście nadal nie do końca załapałam o co tym automatom chodzi, jak liczy się strefy i jaki bilet będzie poprawny, a łatwiej mi kupować bilety po włosku niż po angielsku, choć włoskiego nie znam w ogóle, świadczy albo na niekorzyść mnie, albo automatów. Znajomi jednak mieli bardzo podobne problemy, więc zrzucam winę na te podłe maszyny.
Ogromne trudności z zakupem biletu przez turystów natchnęły miejscowych Romów do udzielania pomocy. Jeśli staniemy przy takim automacie i zrobimy minę mówiącą "ale o co tu chodzi?!" bardzo szybko pojawi się obok nas chętna do pomocy osoba. Faktem jest, że jeśli uda nam się porozumieć, to Rom odszuka nam w automacie poprawny bilet, jeśli jednak wrzucimy do maszyny pieniądze, to reszta która wypadnie zostanie szybko i sprawnie zgarnięta przez dłoń naszego wybawcy - z komentarzem że to napiwek za przysługę. Polecam zatem albo próbować radzić sobie samemu, albo kupować u pani w okienku - nie mówią wprawdzie po angielsku ale kombinację: nazwa stacji + metro - zrozumieją. Ostatecznie jeśli zdamy się na "pomoc" kogoś przy automacie to najlepiej wrzucać do niego odliczoną kwotę i bacznie obserwować swój portfel.
Jeśli przebrniemy już przez Centrale FS i nadal mamy jakieś pieniądze, to kolejne osoby będą na nie czyhać na placu przed mediolańską katedrą Duomo. Plac jest ogromny, katedra piękna a setki turystów krążących w tym miejscu przyciągają równie ogromną ilość lokalnych cwaniaczków, naciągaczy i nachalnych sprzedawców pamiątek.
Kiedy staliśmy ze znajomymi na schodach przed katedrą podszedł do nas mężczyzna, obrzucił mnie spojrzeniem pełnym zachwytu a na moich kolegów spojrzał z bezgraniczną wręcz zazdrością. Cała ta pantomima mówiła "ach, taka piękna kobieta, o wy szczęściarze!" i fakt, że byłam ubrana w przetarte dżinsy i bluzę od dresu, rozczochrana i czerwona na twarzy od słońca nie zdawał mu się przeszkadzać. W następnej kolejności wykrzyknął "beautiful picture for beautiful princess!!" i zasugerował, że teraz, natychmiast musi on namalować mój portret, a papier i kredki ma akurat, szczęśliwym trafem przy sobie. Oczywiście cena portretu wyniosłaby zapewne przynajmniej 20€, w końcu zachwyty zachwytami, ale artysta też za coś musi kupić chleb. Odmówiliśmy ze śmiechem jakieś piętnaście razy gdyż facet usiłował nas przekonać, że tracimy okazję życia, a kiedy po chwili w końcu odszedł usłyszałam, że dokładnie w ten sam sposób usiłuje namówić na portret starsze małżeństwo z Niemiec.
Innym razem pod katedrą, na swoje nieszczęście, zatrzymałam wzrok trochę dłużej na gołębiach, których jest tam masa. Od razu poskoczył do mnie sprzedawca ziarna, pokazując na migi, że ziarno + smutny gołąb = wesoły gołąb. Pokręciłam głową, a ten zaczął pokazywać pakowanie ziarna do dzioba i mówić "only 5€, only 5€" a kiedy znowu odmówiłam, najwyraźniej zirytowany moją głupotą nasypał trochę ziarna na zagłębienie dłoni, podsunął mi je pod twarz i mówił najwyraźniej jak mógł "FOR BYRDES, FOR BYRDES!". Powiedziałam, że nie lubię "byrdes" i zwiałam.
O ile jestem w stanie zrozumieć próbę wciśnięcia mi portretu lub karmy dla ptaków, to poziom absurdu został przekroczony, kiedy siedzącą na fontannie dopadł mnie sprzedawca sprzętu niezbędnego każdemu turyście - nawlekaczki do igieł.
Jadłam wtedy spokojnie loda oglądając miasto, mieszkańców rozmawiających jak zawsze podniesionymi głosami i gestykulujących jakby się paliło, turystów, którzy poddali się presji stolicy mody i wychodzili z ekskluzywnej Galerii Emanuela z torbami od Prady i Louis Vuitton. Wtem moje obserwacje zostały przerwane gdyż przed oczami zmaterializował się młodzieniec z kolorowym plastikowym pudełkiem wielkości talii kart w rękach i bez słowa wstępu zaczął prezentację. Tu naciskamy, tu wkładamy igłę, tu robi się jakaś pętelka, wkładamy nitkę, przeciągamy i gotowe! Nitka nawleczona na igłę!
Zanim się zorientowałam a prezentacja dobiegła końca, chłopak usiłował wcisnąć mi pudełko w rękę i mówił, że chce za nie tylko 2€. Powiedziałam, że dziękuję ale nie potrzebuję czegoś takiego, a on zirytowany powtórzył cały pokaz nawlekania jeszcze raz, wolniej, uznając że najwyraźniej jestem tępa i za pierwszym razem nie zrozumiałam. Ponownie odmówiłam i cena magicznego pudełka spadła do 1€ a sprzedawca zrobił minę mówiącą "okradasz mnie, moją matkę i moje szesnaścioro dzieci". Powiedziałam, że nie chcę tego kupować i ostentacyjnie przesiadłam się dwa metry dalej, on jednak się nie poddawał.
Cała zabawa trwała zaskakująco długo, bo kolejne 5 minut ja udawałam, że faceta z pudełkiem nie widzę i nie słyszę, a on próbował podkładać mi je pod nos i powtarzał, że 50 centów to cena specjalnie dla mnie i lepszej nigdzie nie dostanę. Ostatecznie dojadłam loda i podobnie jak w przypadku sprzedawcy ziarna, salwowałam się ucieczką.
Z tą cyganką na dworcu centralnym też się dałem nabrać, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że chciałem kupić dwa bilety na 24h po 4,5 euro, do ostatniego kroku na ekranie miałem 9 euro do zapłaty, jak już włożyłem 10eurowy banknot, wypadł jeden bilet, po dłuższej chwili drugi, kobieta podała mi bilety i ja odszedłem kawałek od maszyn żeby obejrzeć bilety i okazało się, że to są bilety w jedną stronę po 1,5 EUR, więc okradła mnie na 7 EUR. Po chwili po tej kobiecie nie było śladu.. Poszedłem wtedy do informacji biletowej, opowiedziałem historię, Pan za szybą zaczął krzyczęć La Puta, la puta :) wyleciał z biura i zaczął szukać tej kobiety, powiedziałem mu, że kobieta znikła.. No i te bilety jednorazowe wziął ode mnie i dopłaciłem różnicę.. Człowiek uczy się całe życie.. Do tej pory nie wiem jak ta cyganka zmieniła bilety 24 godzinne na jednorazowe.. Jeszcze należy się wystrzegać ludzi z takimi sznurkami co zawiązują na ręce, po czym każą sobie płacić - tutaj na szczęście przed przyjazdem do Mediolanu wyczytałem o tym i byłem przygotowany na to:)
OdpowiedzUsuń