Co warto przywieźć z Francji?

Podejrzewam, że dla niektórych z was idea przywożenia z wakacji pamiątek wyprodukowanych w Chinach, tandetnych i absurdalnie drogich jest równie obca jak dla mnie. Nie jestem też zwolenniczką gromadzenia bezużytecznych przedmiotów, a miniaturowa Wieża Eiffla stojąca na telewizorze nie jest mi potrzebna do szczęścia. Wychodząc z założenia, że wrażenia i wspomnienia, również kulinarne, są lepsze niż przedmioty, a jeśli już mamy kupować przedmioty to niech chociaż mają duszę, chciałam zaproponować wam swoją, nieco alternatywną propozycję tego, co warto ze sobą z Francji.

1. Sery pleśniowe


Sery to temat z lekka kontrowersyjny, biorąc pod uwagę, że  niektórzy kochają je tak, że tracą w ich obliczu wszelkie hamulce dietetyczno-moralne (np. ja), a inni mówią, że śmierdzi toto starymi skarpetkami i jak można takie obrzydlistwo jeść.

Osobiście lubię sery z białą pleśnią i akceptuję je w dowolnie hard-core'owym wydaniu, nawet jeśli obecność takiego sera w zamkniętej lodówce powoduje, że zaraz po wejściu do mieszkania muszę je dokładnie wywietrzyć. Nie cierpię natomiast zielonej pleśni, przerasta mnie ona i jej zapach, jeśli więc jesteście fanami Roqueforta i jemu podobnych, to nie pomogę wybrać tego co dobre. Ostatnia próba zjedzenia takiego sera skończyła się wypluciem go do kosza przy jednoczesnym obrażaniu jego twórców do siódmego pokolenia wstecz.

Moje typy jeśli chodzi o sery francuskie to:

Le Rustique - 5/5 w skali śmierdzenia, przepyszny, rozpływający się  w ustach, tak miękki, że nawet w lodówce traci fason i się rozpływa, idealnie komponujący się z bagietką.

Coeur de Lion - 3/5 w skali śmierdzenia, delikatny camembert o bogatym, wyrafinowanym smaku, w lodówce zachowuje formę, jednak najlepiej smakuje 15 min po wyciągnięciu go do temperatury pokojowej.

Soignon - 1/5 w skali śmierdzenia, król serów, jego kupuję najczęściej. Zrobiony z mleka kozy, bardzo delikatny, biały, jest w formie walca, który posiada kruchy rdzeń otoczony tłustszą, bardziej elastyczną warstwą sera, całość tworzy kompozycję idealną.

Ceny wszystkich trzech serów zamykają się w przedziale 2,5 - 3,5€.
Le RustiqueSery Francuskie


Ser kozi


2. Wytrawne wino


Nie jestem specjalistką od wina i nie porwę się tu na zaawansowane recenzje, wiem natomiast co lubię. Jeśli wino jest czerwone i wytrawne, to w takim kraju jak Francja nie potrzeba wiele więcej do szczęścia, gdyż o podły trunek jest tu naprawdę ciężko. Jeśli weźmiemy z półki w sklepie losową butelkę, w dowolnym przedziale cenowym,  to mamy 99% szans, że będzie to właśnie wytrawne wino. Przy odpowiedniej dawce pecha można jedna zostać ofiarą pozostałego 1%, co przydarzyło mi się dwa tygodnie temu, i przez swój głupi błąd byłam zmuszona wypić - bo sumienie nie pozwalało mi tego wylać - parszywą mieszankę słodkiego wina i soku truskawkowego... Jedyne co mnie tłumaczy, to fakt że w sklepie byłam totalnie zmęczona i automatycznie ściągnęłam z półki pierwszą lepszą butelkę, nie patrząc w ogóle na etykietkę.

Znam świetny trik jak kupić dobre wino, wcale się na nim nie znając. Polega on na tym, aby w sklepie przyjrzeć się półkom z winami. Zwykle są one ustawione w rzędach w ten sposób, że najbliżej klienta stoi po jednej butelce z każdego typu, a reszta identycznych jest schowana jakby za plecami tej pierwszej. 

Mój trik polega na kupowaniu tego wina, którego zostało najmniej na półce - bo oznacza to, że jest ono wykupywane przez miejscowych, którzy zapewne wiedzą co robią. Nie biorę więc nigdy zakurzonych butelek, które spędziły na półce kilka tygodni, poluję natomiast na ostatnie sztuki danego typu, które znikają w chwilę po dostawie. Dzięki takiemu podejściu udało mi się trafić na naprawdę fantastyczne wino, którego jakość przebija cenę (2,95€) o kilka klas. Jest ono dostępne zarówno w wersji czerwonej, różowej jak i białej, a jeśli będziecie chcieli je kupić to szukajcie etykietki jak na zdjęciu poniżej.

Wino francuskie


3. Starocie od bukinistów


Jeśli chcielibyście zakupić coś bardziej materialnego, co nie zniknie w jeden wieczór jak sery i wino, proponuję przejść się wzdłuż Sekwany w Paryżu i zajrzeć do budek bukinistów. 

Bukiniści to uliczni sprzedawcy książek, głównie starych, ale też albumów przedstawiających dzieła sztuki, plakatów, czasopism, zdjęć. Ich stoiska przypominają antykwariaty, zwykle nie znajdziemy tam nowych wydań. Wiele z tych artykułów nawiązuje do najpiękniejszej epoki w historii Paryża - Belle Epoque, czyli okresu na przełomie XIX i XX wieku. Znajdziemy z łatwością wiele reprodukcji plakatów, książek i pocztówek, które pochodzą właśnie z tej epoki.

Mnie najbardziej interesują zdjęcia kobiet występujących w ówczesnych teatrach i kabaretach, uwielbiam tę stylistykę, klimat, kostiumy i całą otoczkę, jaka towarzyszyła ówczesnym pięknościom. Takie właśnie zdjęcia kupuję u bukinistów, a moja kolekcja powoli rośnie i zdobi ściany mojego mieszkania.


Sklepiki nad Sekwaną
www.wikipedia.org


4. Zimowe i letnie wyprzedaże


Niezwiązane bezpośrednio z tematem pamiątek, francuskie wyprzedaże są jednak godne uwagi. Kraj ten kojarzy mi się raczej ze swobodą, jednak w tej kwestii Francuzi wykazują się zaskakującą precyzją i organizują wyprzedaże dwa razy do roku, w styczniu i lipcu, w ściśle wyznaczonych terminach. Aktualne daty można sprawdzić w internecie:

Pierwszego dnia wyprzedaży Francuzi dostają absolutnego amoku, w sklepach jest koszmarny tłok a w moim biurze był problem ze skontaktowaniem się z jakąkolwiek kobietą, gdyż większość z nich wzięła wtedy dzień wolny. Zasada jest taka, że po każdym kolejnym weekendzie przeceny są większe, jednak wybór, oczywiście, mniejszy. Od was zależy, kiedy chcecie robić zakupy, najlepsze sztuki znikną już podczas pierwszego tygodnia, jednak pod koniec wyprzedaży jesteśmy w stanie kupić porządną bluzkę za kilka, lub skórzane buty za kilkanaście euro. 




Komentarze

  1. Ja zdecydowanie najczęściej z Francji przywoziłam kosmetyki oraz sery pleśniowe! Kiedyś do tego typu serów nie mogłam się przekonać, później je bardzo polubiłam, a teraz przechodzę pomału na weganizm, więc wszelkiego typu sery raczej z mojej diety wypadają. Natomiast sery pleśniowe lubię na tyle, że jeśli znajdę jakikolwiek ich wegański odpowiednik, naprawdę od razu biegnę i kupuję!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz