Niepoprawne politycznie muzeum czekolady czyli Kolonii ciąg dalszy

Jak pisałam w poprzedniej notce, do Kolonii sprowadziła mnie katedra, niemniej skoro już tam się znalazłam warto było wykorzystać okazję i zobaczyć coś więcej. Czasu nie miałam zbyt dużo, bo sama katedra pochłonęła mi, lekko licząc, 3 godziny, w tym 45 min słuchania koncertu organowego. Gapienie się na nią tak mnie pochłonęło, że kiedy podszedł całkiem przystojny Niemiec i powiedział "widzę, że też robisz zdjęcia" wzięłam go za pracownika ochrony katedry, który chce mi zabronić fotografować dalej. Stwierdziłam, że to już przegięcie, żeby nie wolno było robić zdjęć z zewnątrz, co też zaczęłam mu wykładać, na co zrobił dość zaskoczoną minę i wyjaśnił, że właściwie to chciał tylko do mnie zagadać i zaprosić na kawę. Z kronikarskiego obowiązku napiszę, że odmówiłam, stwierdzając w duchu, że nie mam czasu na pierdoły, a Niemcowi tylko, że nie mam czasu.

Z tego wszystkiego na resztę Kolonii zostały mi kolejne 3 godziny, bilet powrotny wykupiłam wcześniej żeby mieć miejscówkę. I o ile szybkie pociągi Deutsche Bahn, przyjmijmy że będące odpowiednikiem naszych Inter City, wyglądają bardzo przyzwoicie i nowocześnie, to druga klasa w zwykłym pociągu regionalnym już nie robiła aż tak dobrego wrażenia, zwłaszcza biorąc pod uwagę cenę biletu sporo wyższą niż Inter Regio w Polsce.

Poniżej wnętrze tańszego pociągu i zewnętrze droższego. Wiem, kiepski materiał porównawczy, ale nie myślałam jeszcze o porównywaniu robiąc te zdjęcia. Tańszy pociąg z zewnątrz wygląda normalnie i ma kanciastą lokomotywę. Droższy w środku jest nowoczesny i ma fajne wyświetlacze nad fotelami, z których dowiadujemy się między jakimi stacjami to miejsce jest zarezerwowane, a kiedy można siadać jeśli tylko jest wolne.

Wracając do tematu. Ze względu na ograniczony czas postanowiłam przejść się wzdłuż Renu, od Katedry do leżącego nieopodal Muzeum Czekolady. Bulwary przy Renie pełne są ludzi, spacerujących i biegających, widać że pół miasta korzysta z tego miejsca kiedy jest dobra pogoda. Po drodze spotkałam ciekawą rzeźbę zrobioną z metalowych elementów maszyn, przedstawiającą coś pomiędzy ptakiem a smokiem. Kiedy ją oglądałam podjechał do mnie facet na rowerze i usiłował wytłumaczyć, że jeśli wsiądę w tramwaj X a potem przesiądę się na tramwaj Y to dojadę do placu, gdzie takich rzeźb stoi więcej. Podziękowałam ładnie, tym razem szczerze mówiąc, że nie mam czasu, ale sam fakt spotkania bezinteresownej osoby, która tak po prostu chce doradzić turyście gdzie się wybrać, był zaskakujący i bardzo miły.



Niedaleko za ptakiem dało się już dostrzec Muzeum Czekolady, które położone jest na czymś w rodzaju półwyspu, który zajmuje w pełni. Idąc od strony katedry, wygląda to trochę jak dziób okrętu, choć być może wychodzą tu moje prywatne skrzywienia i sympatie do marynarki wojennej.


Samo muzeum jest w porządku, acz nie będę go raczej wspominać do końca życia. Głównym sponsorem jest producent czekolad Lindt, i jak się można domyślić, jego produkty są tam intensywnie promowane.
Z ciekawszych rzeczy mamy możliwość wejścia do oranżerii gdzie rosną kakaowce, możemy obejrzeć pracującą linię produkcyjną robiącą tabliczki czekolady oraz spróbować jak smakuje ona w formie płynnej, prosto z fontanny.


Wśród eksponatów najbardziej podobały mi się foremki do produkcji czekolady w nietypowych kształtach, np. wielbłąda czy świni, oraz odlane bloki czekoladowe, przedstawiające sceny z baśni - poniżej Czerwony Kapturek.




Czas na obiecany w tytule niepoprawny politycznie element. W muzeum znajduje się sporo reklam z XIX i XX wieku, plakatów i figurek przedstawiających ludzi serwujących czekoladę. Wszyscy, bez wyjątku, to kolorowi, Arabowie lub Murzyni. Mam wrażenie, że gdyby takie reklamy powstały współcześnie, moglibyśmy się spodziewać niejednego protestu.





Wracając z muzeum na dworzec kolejowy trafiłam na sklep sprzedający oryginalną Wodę Kolońską, która stała się prekursorem tysięcy podobnych produktów. Po powąchaniu testera stwierdziłam jednak, że w tym wypadku pierwsze nie oznacza najlepsze. Prawdziwa Woda Kolońska pachnie bardzo mocno ziołowo i trochę jakby leśnie, ale niestety zapach ten kojarzył mi się głównie z odświeżaczami do toalety w rodzaju "Sosnowa świeżość".


I na koniec zagadka, a raczej prośba o pomoc. Czy ktokolwiek jest w stanie mi wyjaśnić, co na placu przed katedrą, robiło takie oto stoisko - z tęczową flagą przyozdobioną arabskimi napisami? Powieszone tam zdjęcia i drewniane tabliczki nie rozjaśniły mi sytuacji ani odrobinę.


Komentarze

  1. wszystko co mogę powiedzieć o fladze: arabski napis Salam i hebrajski Szalom oznaczają "pokój" a co jest na zdjęciach?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz