"Kalinka" w Marsylii

Znajdź związek pomiędzy tymi dwoma obrazkami (rozwiązanie poniżej):






Mówi się, że we Francji ludzie nie cierpią rozmawiać po angielsku. No cóż, na pewno nie wszyscy. Spotkałam już kilku takich, którzy wręcz to uwielbiają, niekoniecznie posiadając predyspozycje. Przykładem tego, że nie umiejętności się liczą a chęci, są taksówkarze z Marsylii, którzy urzekli mnie swoim poziomem komunikatywności poza barierami.

Pierwszy raz przyjechałam do Marsylii w towarzystwie kolegi z pracy o imieniu Soulyemane. Popracowaliśmy parę godzin, po czym Soul oświadczył, że koniecznie muszę spróbować lokalnego specjału jakim jest zupa bouillabaisse - nie pytajcie mnie jak to się czyta, coś jak "buebuebue".

Bouillabaisse - mule, ziemniaki i bardzo zgrubnie poćwiartowana ryba



Nie powiem, aby zupa specjalnie mnie zachwyciła. Zdecydowanie powinni pokroić rybę a nie wsadzać jej tam w całości. I doprawić. Ale przynajmniej wiem, czego już nie zamawiać tam więcej.

Po zjedzonym lunchu mieliśmy zamiar udać się do kolejnego miejsca pracy, a w tym celu Soul zadzwonił po znajomego taksówkarza. Po około 10 minutach zadzwoniliśmy ponownie zapytać czy długo jeszcze, i dowiedzieliśmy się, że taksówka jest zaledwie 100m od nas. Wyszliśmy, prosto w ulewę. Udało nam się jakoś stłoczyć pod małym i przeciekającym daszkiem, dla pewności otwierając jeszcze parasol. Czekamy. Po około 10 minutach Soul zadzwonił znowu - tym razem taksówka jest już naprawdę 100m od nas, bo były straszne korki. Okej. Po kolejnych kilkunastu minutach sytuacja, rozmowa i informacja zwrotna się powtórzyły. Nadal leje. Wywiązała się rozmowa:

- How is "fuck" in polish?
- Kurwa.
- So this is a kurwa situation.

Jak wiemy, są słowa, których nie można nauczyć się bardzo długo, ale są też takie, które zapamiętujemy od razu. Kiedy taksówka w końcu podjechała, Soul przywitał kierowcę francuskim zdaniem z dużą ilością wykrzykników, oraz wplecionym słowem "kurwa". Kierowca zrobił wielkie oczy, a Soul radośnie wskazał na mnie jako na źródło nowego określenia. Super, myślę sobie, pracuję na opinię.

Taksówkarz przedstawił się jako Rosjanin i zapytał mnie, czy jestem z Serbii - bo jego kolega Serb ciągle używa tego słowa. Zdementowałam, mówię że z Polski. Zmieszał się, i zaczął gęsto tłumaczyć, że właściwie to on nie jest z Rosji tylko z Armenii, ale 20 lat służył w Armii Czerwonej, i tak jakoś mu się powiedziało, ale żebym się na niego nie złościła. Poinformowałam go, że spoko, zamorduję go następnym razem. Wtrącił się Soul z informacją, że on uwielbia, ale to uwielbia rosyjskie chóry i pieśni, kierowca potwierdził, że on też. Soul wyciągnął komórkę, odpalił youtube i puszcza "Kalinkę". Oboje w kierowcą zaczynają śpiewać. Za oknami taksówki widziałam mokre palmy i Morze Śródziemne, w środku słyszałam za to bardziej swojski Chór Aleksandrowa wspomagany wybitnymi głosami moich towarzyszy podróży. Brakowało tylko wódeczki. Po skończeniu piosenki nawiązała się rozmowa o wszystkim i o niczym.
Soul rozmawiał z taksówkarzem po francusku.
Ja z Soulem po angielsku.
Taksówkarz ze mną po polsko-rosyjsku.
Każdy tłumaczył każdemu, więc wierzcie mi, jeśli są chęci, to bariery językowe nie istnieją.

Po dojechaniu na miejsce Soul wyskoczył do biura, gdzie akurat nie byłam do niczego potrzebna, za to ja po lekkich namowach dałam się zaprosić kierowcy na papierosa (tamtejszy odpowiednik Sporta) który służył jako pretekst do rozmowy o muzyce klasycznej. Rozmawiał głównie on, opowiadając mi mieszanką francuskiego, rosyjskiego i angielskiego o swoich ulubionych kompozytorach, głównie Polakach. Potem odpaliliśmy internetowe szachy i wspólnie łoiliśmy innych taksówkarzy.

Kolejnym etapem tej znajomości była wizyta w portowej knajpie, opisana w poprzedniej notce.

Jeśli chcesz się poczuć jak w taksówce w Marsylii kliknij tutaj.

Kolejny ciekawy taksówkarz trafił się kilka dni później. Jechałam wtedy sama, bez francuskojęzycznej pomocy. Byłam przekonana, że wobec oczywistej bariery językowej, ograniczymy się do wymiany adresu docelowego, ceny, dziękuję, do widzenia. 

Myliłam się. Taksówkarz był piekielnie zdeterminowany. Wierzcie lub, nie, ale znając 10 słów po angielsku i 10 po rosyjsku, przy moich 20 po francusku, oraz lekkim wspomaganiu się łaciną (aqua) udało mu się poruszyć ze mną takie tematy jak: korki w miastach (dowiedziałam się że Warszawa ma podobno najgorsze w Europie, ale drugie miejsce ma właśnie Marsylia), budowa metra, dlaczego kierowcy ciężarówek powinni iść do piekła, wybory prezydenckie we Francji i dlaczego Holland jest zły, zalety i wady Marsylii, imigranci, owoce morza, rybołówstwo rabunkowe, przepisy drogowe, moja praca, studia wnuków pana taksówkarza, plany na weekend, pożegnanie i wzajemne życzenia wszystkiego najlepszego.



Komentarze

  1. Ciekawa sprawa. Próbowaliśmy z Filipem tej zupy Bouillabaisse w "Szarej" w Krakowie. I była rewelacyjna! (nie było w niej jednak ziemniaków i muli). Myślałam, że w swojej ojczyźnie - Marsylii - powinna smakować jeszcze lepiej. A tu taki zonk.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może w "Szarej" podali coś bardziej przystosowanego pod polskie gusta a w Marsylii trafiłam na wersję najbardziej klasyczną, która smakuje tylko miejscowym. Zakładam, że knajpa była dobra, bo specjalizowała się właśnie w tej zupie. Z drugiej strony, znajomi Francuzi też mi nie wierzyli, że taka sobie, więc może ja po prostu jestem inna w tej kwestii.
    Przy okazji - miło wiedzieć, że tu zaglądasz:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz